Zasiadłam do pisania. Mam wszystko, czego mi trzeba – czysta kartka i długopis aż się proszą o mądre słowo. Tylko w głowie jakaś pustka. Niby sporo się dzieje, ale czy faktycznie chcę Wam prawić o wizycie w „Ikele”, bałaganie w pokoju czy nasionkach chia w ramach sto osiemdziesiątej trzeciej diety? Kiedyś umiałam inaczej. Z pozoru o niczym, a jednak z polotem. Błyskotliwie i dowcipnie ubierałam w słowa rzeczywistość. Największy komplement, jaki wtedy od Was dostałam to ten, że jestem drugą po (mojej językowej guru, boskiej, jedynej i niepowtarzalnej) Sarze – Miss Ferreira, którą dobrze się czyta. (Kiedy skończyłam pisać to zdanie, jest mi za teraźniejszą siebie wstyd! Tak bardzo wstyd!)
Zerkam w archiwum bloga i sama w swoich starych tekstach nieskromnie się zatracam. Tu żart, tam moment grozy. Element zaskoczenia, gra słów, spójność myśli. Czasem krótka anegdota, częściej przydługi elaborat – który mimo zdających się nie mieć końca, piętrzących się myśli, czytało się lekko, szybko i przyjemnie.
Gdzie żeś się podziała niedoszła dziennikarko? Nurt której rzeki porwał twoją wenę i z każdym powiewem wiatru niesie ją coraz dalej od ciebie? Czyżby wzrok wlepiony od lat w stos faktur i innych obfitujących głównie w cyferki dokumentów wysłał do mózgu smsa o treści „koniec z nami”? Czyżby humanistyczny umysł stał się umysłem bezdusznym? Ubogim w słownictwo. Nieczułym na piękno języka polskiego. Języka naszego. Mojego ukochanego. Z którym uwielbiałam flirtować. Którym lubiłam bawić się godzinami. Za który nie raz oberwałam od męża, bo „to nieładnie tak kogoś poprawiać, że źle powiedział”. A ja stałam w jego obronie. Jak lwica walczyłam, by był nieskalany angielszczyzną czy innymi obcobrzmiącymi neologizmami. „Włączałam”, prosiłam, żeby „wziąć” (a tym bardziej, żeby „wziąć tę”, a nie „tą” książkę), złowrogo patrzyłam na „poszłem” wydobywające się z ust mojego szwagra. Buntowałam się przeciwko nadużywanemu „takaniu” na końcu każdego zdania. Niczym Adaś Miałczyński opieprzałam polityków i prezenterów telewizyjnych, kiedy słyszałam następująco akcentowane byLIśmy, pojechaLIśmy, powiedzieLIśmy. W leniwe soboty miałam na sobie piżamę, a nie piżamy (no chyba, że ktoś lubi nałożyć na siebie kilka na raz :p). Marzyły mi się nowe perfumy, a nie nowa perfuma, na miłość boską!
Aż tu nagle – nie dalej jak trzy dni temu – znieruchomiałam ze wstydu, kiedy to zaczęłam zastanawiać się nad pytaniem z programu „Milionerzy”, dotyczącym robienia tego, co się komuś żywnie (nie rzywnie, nie rzewnie i nie żewnie) podoba. O zgrozo! „Zdebilniałam” :p
Ale, ale… tak sobie tłumaczę, że skoro „kilka chwil” wybrzmiewające niemalże codziennie z ust pani prowadzącej program „15. na żywo” w TVN24 doprowadza mnie do szału i białej gorączki, to jeszcze będą ze mnie ludzie 😉
KURTKA FUTERKOWA|FUR JACKET: Dresslink (tutaj)
BLUZKA|SWEATSHIRT: Forever21
ASYMETRYCZNA SPÓDNICA|SKIRT: Mohito (tutaj)
KURTKA Z ĆWIEKAMI|JACKET WITH STUDDED: Zara (tutaji)
KOZAKI|OVERKNEE BOOTS: Choies (tutaj)
RĘKAWICZKI|GLOVES: Reserved